niedziela, 12 sierpnia 2012

Wieczorne Emily Dickinson wizyty


Dziś w karczmie Pod czachą Yoricka zrobiło się lirycznie. Wstąpiła bowiem do nas Piękność z Amherst. Szeleszcząc suknią i pożółkłymi arkuszami papieru za stołem biesiadnym zasiadła i subtelnymi słowy, z blaskiem świec w jedno stopionymi, nas uraczyła.

Wiersze Emily Dickinson są ciszą głęboką, wśród której brzmi już tylko zapis myśli szepczący, osnuty mgłą, wiatrem i burzą huczącą zza okiennych ram. A myśli te szepczą o świecie przeżywanym głęboko w umyśle przenikliwym, wrażliwym i skrytym, bliskie żyznej, pachnącej metaliczną wilgocią ziemi, bliskie życiu i śmierci. Do głębi przejmujące i prawdziwe.
Czyż nie?


670

One need not be a Chamber — to be Haunted —
One need not be a House —
The Brain has Corridors — surpassing
Material Place —

Far safer, of a Midnight Meeting
External Ghost
Than its interior Confronting —
That Cooler Host.

Far safer, through an Abbey gallop,
The Stones a’chase —
Than Unarmed, one’s a’self encounter —
In lonesome Place —

Ourself behind ourself, concealed —
Should startle most —
Assassin hid in our Apartment
Be Horror’s least.

The Body — borrows a Revolver —
He bolts the Door —
O’erlooking a superior spectre —
Or More —

***

Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -

Ileż bezpieczniej - o Północy
Ujrzeć Upiora przed sobą -
Niż spojrzeć w twarz własnym - wewnętrznym -
Pustkom i Chłodom.

Prościej gnać przez widmowe Opactwo,
Gdy hurgot Głazów nas goni -
Niż stanąć z sobą do walki -
Bez Broni -

Własne Ja - gdy się zaczai
Za Samym Sobą -
Przerazi bardziej niż Morderca
W pokoju obok.

Ciało - wyciąga Rewolwer -
Drzwi ryglują trzęsące się ręce -
Przeoczając potężniejsze widmo -
Lub nawet Więcej –

tłum. Stanisław Barańczak

środa, 1 sierpnia 2012

Wyspa klucz


Ech, podróży do Ziemi Obiecanej! Masowe do Edenu ziemskiego wstąpienie, jedynie pracą rąk własnych ciężką a romantyczną okupione! Rejsy sprzed stulecia i więcej, Europejczyków nadzieją do nowego lądu Kolumba wiodące! Bajko historyczna z ładną buźką Annie Moore zerkającej z pomników po obu stronach oceanu!

Oj, jakież to przewrotne przez los postępowanie, że za każdą bajką o pięknej królewnie, bajkopisarza z kurzajką na nosie, łysiną czy mięśniem piwnym nadzwyczaj wybujałym, ukrywa. Tak i tu prawdę historyczną jako tego brzydala pióro w prawicy (czy też lewicy mańkuczej) dzierżącego za kulisami stawia, chichoczącą z publiki przekazem lirycznym a fałszywym uśpionej.
I tę rechoczącą cudną zołzę bladolicą wyciągnęła za uszy przed wścibskie czytelnicze oblicza w książce „Wyspa klucz" pani Szejnert Małgorzata, badaczka nad wyraz dociekliwa.

"Wyspa klucz" Małgorzata Szejnert, wyd. Znak, Kraków 2009 (foto: nunachopin)


 I tak oto popsuła obraz bajkowej ucieczki ludów, prostego szlaku ku lepszej doli. A jako iż psucie to pięknie przeprowadzić raczyła, tako nikt psującej wyrzutów nie czyni. Wygrzebała ona bowiem przeszłość barwną i ciekawą, choć smutkiem  i tragedyą naznaczoną. Odnalazła historię wyspy Ellisa (i samego Ellisa) i całej rzeszy ludzkiej, od Indian Lenni Lenape niegdyś tę wyspę we władaniu dzierżących, po emigrantów, urzędników, gości i ostatnich jej strażników.
A odnalazłszy pochylała się zrazu nad opowieścią poszczególnych (nie wszystkich jednak, gdyż to niemożliwe) postaci, przez tę „bramę raju” się przewijających — czy to jako urzędnicy, czy o wstęp do nowego lądu postulujący.
A poszukiwała wszędzie. W pamiętnikach młodej matrony (i tu nadmienić należy, iż słowo to inne znaczenie miało), Maud Mosher. Na fotografiach Augustusa Shermana, z tłumu nietuzinkowe, groteskowe niekiedy postaci wyławiającego. W listach emigrantów. W starych dokumentach. W słowach Henrego Jamesa. W tysiącach wspomnień i śladów. I na samej wyspie kluczu.

Więcej wyjawiać nie zamiarowuję, jako że za zbrodnię poczytuję zbyt szczegółowe potencjalnym czytelnikom fabuły zdradzanie. Wgryzanie się w te historie niezwykłe zainteresowanym pozostawiam. Pozwolę sobie jedynie przytoczyć (za książką) słowa listu (jako że na sztukę epistolografii miłosnej niezwykle wrażliwą pozostaję), jaki wystosował emigrant Józef Jagielski do swej małżonki Franciszki w Polsce pozostającej:

„Kochana żono, Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, donosze ci kochana żono, że jestem zdrowy czego i tobie wras z dziećmi życze, dobrego zdrowia i powodzenia od Pana Boga i donosze ci, że pisałem list do Ciebie, jusz minęło 11 tygodni i nie mam od ciebie żadnego odpisu i nie wiem co się znaczy, czy list nie doszedł, czy mi nie odpisałaś, i donieś mi, czyś odebrała pieniądze, które ci przysłałem 15 rubli, to mi zara odpisz czyś odebrała czy nie. I donieś mi jezeliś odebrała, a nie chcesz mi odpisać, czyś się rozgniewała, czy o mnie nie stoisz, bo ja tysz mogę się pogniewać i co ci powiedzieć dobrego, bo w Ameryce dużo żonów można nabyć za małe pieniądze. Ja miałem ci szyfkarte wysłać, alie nie wyślie jasz mi list odpiszesz to ci szyfkarte wyslie i pszyjadziesz do mnie razem z dziećmi i pozdrawiam kochana żono i kochane dzieci (…).”