czwartek, 27 czerwca 2013

Kajak Gargamela. Badania terenowe

Kilka dni temu Pani Trekingowa wyruszyła na poszukiwanie przygody. Jednako nie była to jej przygoda, a pewnego kajakarza, pana Aleksandra Doby, który swój żółty kajak,  Olem zwany, na Atlantyk podniósłszy, Atlantyk ów we własnej swej osobie pokonał. Atmosfera spotkania z cudzą przygodą zwykle przyjemną bywa, jako że ludzie spragnieni podróży, niczem te smerfy otwartemi i pozytywnemi bywają. Tak i tym razem było. Brodaty ów Papa Smerf prawił – chaotycznie a uroczo – o swem wyczynie, a wioska smerfów z zainteresowaniem słuchała. I byłoby tak pięknie do końca niechybnie, gdyby nagle z widowni nie ozwał się złowróżbny głos Gargamela, w imieniu gawiedzi przemawiać zdecydowanego.

Mocno już w latach posunięty, acz stateczności i mądrości przynależnej wiekowi jego pozbawiony, Papę Ola przesłuchiwać począł, straszliwemi słowy za brak przygotowania do wyprawy rugając i – własnoustnie przerwę na reklamę zarządziwszy – jął producenta wioseł dyktować. Wioska smerfów zamarła, gdy uszy wszelakiego stworzenia ranił Gargamel samouwielbieńczą deklaracją znawstwa „od dziecka” kajakowej dziedziny. Tylko Smerfetka, na taką niegodziwość godzić się nie mogąc, łagodnie acz stanowczo sprzeciw swój zgłosiła, iżby Gargamel wypowiadania się w imieniu wszystkich smerfów zaprzestać raczył. O możność kontynuowania opowieści przez Papę Olo postulowała. Wówczas Gargamel, widzący ledwie "takie świata koło, jakie tępym zakreśla wzrokiem", odwróciwszy się, wzrok na pierwszej niewieście, jaką spostrzegł, zatrzymał. I choć nie była to Smerfetka, tonem pogardą i złością ociekającym, rzekł:
— Zamknij się, ruda małpo.
Na taki akt gargamelyzmu, nieznajomość antropologii, zoologii i nauk pośledniejszych zdradzający, lud oświecony protestować począł, czem wymógł opowieść o Bajkału kajakiem opływaniu. Pani Trekingowa i reszta błękitnych stworków, uspokojona nieco choć zniesmaczona, na łono podróży się przeniosła.

W takich razach czuję, jak na ramieniu mym ojczulek Darwin zasiada i błagalnym głosem szepce "córko, kontynuuj me dzieło, bom trup i uaktualnić swych odkryć nie mogę. Linia ewolucji homosapiensów pokrętnemi a rozlicznemi drogami przebiega."
Czuję tę moc, czuję tę misję, więc notuję i edukuję, Internet za medium obrawszy.

Wnioski z badań terenowych:
— Gargamel też może mieć kajak.
— Gargamela wzrok sięga, gdzie jego szyi wygodnie.
— Reklama dźwignią handlu.
— Wszędzie może się trafić Gargamel, na kompleks wielkości cierpiący.
— Chore Gargamele to oddzielna gałąź ewolucji, równoległa, acz nieidentyczna z homosapiensami, przejawiająca cechy "spadłych" z drzewa.
— Gargamel, który dużo ryczy, mało mleka daje.
— Gargamele stosunkowo łatwo można ujarzmić, co też czynić należy.

sobota, 8 czerwca 2013

Charlie Chaplin. Autobiografia

Było to roku pańskiego nie pamiętam którego. Nieliczna, jak myślę, grupa zacnej kasty kinomanów, pamięta dokładną datę owego objawienia, jakim było dla nich pierwsze zetknięcie wzroku z nietuzinkową fizjonomią Charliego "Włóczęgi" Chaplina. Ten melonik, laseczka, ubranie gdzieniegdzie przyduże, gdzieniegdzie przymałe i "wąsik, ach ten wąsik"... Pierwsze wrażenia po ujrzeniu tego melancholijnego klauna zdążyły już w pamięci się zatrzeć, jednak wyobrażenie o przeszłości jako fascynującym czarno-białym świecie absurdu, innym wymiarze, z którego wyłonił się współczesny kolorowy świat, pozostało i wciąż podczas oglądania "Brzdąca" powraca. Przynajmniej dla piszącej te słowa. Tak, przyznaję, mam słabość do starych filmów, przedwojennych aktorów, Charliego Chaplina również; to pozostałość z lat dziecięcych, których wyobraźnią zawładnęły monochromatyczne obrazy, znacznie bardziej tajemnicze od "barwnej" współczesności. Stąd też wyłonił się plan sięgnięcia "kiedyś" po autobiografię "Włóczęgi". Jednak jak to bywa z planami o nieokreślonym terminie, przez lata na wieszaku zwanym "przyszłość" zawieszony pozostawał. Do czasu, gdy z okazji urodzin (nieistotne które to już, ech) domyślna istota, amazonka (Panią Trekingową zwana) z nieprzebytych borów nadciągnęła i tomiszcze piękne dzierżąc w dłoni, rzekła: "Czytaj". Posłuszna rozkazom, przeczytałam.

"Autobiografia" Ch. Chaplin, Wyd. Dolnośląskie
I oto z gąszczu tekstu wyłonił się portret niespodziewany. Małego chłopca u boku brata oraz niezwykłej i nieszczęśliwej matki, w małym skromnym pokoiku miast wcześniejszych wygód sprzed niefortunnych zmian losu. Na tym obrazie i scenki odgrywane w zaciszu domowym przez matkę aktorkę odmalowano, i historię jej choroby umysłowej, i ojca alkoholika przez długi czas właściwie nieznanego. A później szkoły i zakłady dla chłopców, raczej bez entuzjazmu wspominane i pierwsze próby talentu na scenie. Dalej podróże do Ameryki i odkrywanie kinematografii. W końcu kariera, kolejne małżeństwa i światowe życie.

To światowe życie najmniej mi się podobało. Jakieś to puste takie i nudne, po pewnym czasie męczy czytanie o kolejnej imprezie u "kogoś-niezwykle-sławnego". Cóż, gdy Chaplinowi zdawało się odpowiadać. W relacji Ch.Ch. (czyt. "cha-cha") miało jednak swój smaczek: było okazją do poznania sław kina, polityki i literatury. A dzięki temu i czytelnik dostaje ciekawe anegdoty, za co część mózgu odpowiedzialna za plotkowanie, wdzięczną pozostaje.

Prawdziwą niespodzianką było odkrycie filozofa w Chaplinie. I polityka. Jego nieustanna analiza świata, próba samodoskonalenia, samokształcenia, do pewnego stopnia również snobizowanie na intelektualistę, było czymś nieoczekiwanym. Sama koncepcja "włóczęgi" okazuje się być entuzjastycznym pomysłem, a jednak zawiera w sobie pewną przemyślaną koncepcję komizmu jako zaślubin kontrastów: eleganckiego "sira" w meloniku i z laseczką, z kloszardem w stroju niedopasowanym na dwa sposoby — za małym i za dużym jednocześnie. Do tego postać o fizjonomii i niezgrabności błazna miała być jednocześnie melancholikiem, romantykiem. Piękne! Nigdy nie przyszło mi do głowy rozkładać "włóczęgę" na części pierwsze ale muszę stwierdzić, że istotnie, że naprawdę, że zaiste: to działa, to jest zabawne w nietuzinkowy sposób.

Może filmy Chaplina są naiwne, a rzucanie tortem w twarz głupie. Może przemówienie na koniec "Dyktatora" zbyt podniosłe, a "Światła ramp" melodramatyczne. Tak, widzę i tę stronę medalu. Ale gdyby nie było Charliego Chaplina, gdyby nie było jegomościa w meloniku, gdyby Hitler nigdy nie odbijał kuli ziemskiej pupą... no właśnie...

Czy polecam "Autobiografię"? Polecam. Chyba, że ktoś uważa, że ryby i "włóczęga" głosu nie mają i tak ma pozostać po wsze czasy. To dość zrozumiałe stanowisko miłośnika kina niemego. ;)