sobota, 8 czerwca 2013

Charlie Chaplin. Autobiografia

Było to roku pańskiego nie pamiętam którego. Nieliczna, jak myślę, grupa zacnej kasty kinomanów, pamięta dokładną datę owego objawienia, jakim było dla nich pierwsze zetknięcie wzroku z nietuzinkową fizjonomią Charliego "Włóczęgi" Chaplina. Ten melonik, laseczka, ubranie gdzieniegdzie przyduże, gdzieniegdzie przymałe i "wąsik, ach ten wąsik"... Pierwsze wrażenia po ujrzeniu tego melancholijnego klauna zdążyły już w pamięci się zatrzeć, jednak wyobrażenie o przeszłości jako fascynującym czarno-białym świecie absurdu, innym wymiarze, z którego wyłonił się współczesny kolorowy świat, pozostało i wciąż podczas oglądania "Brzdąca" powraca. Przynajmniej dla piszącej te słowa. Tak, przyznaję, mam słabość do starych filmów, przedwojennych aktorów, Charliego Chaplina również; to pozostałość z lat dziecięcych, których wyobraźnią zawładnęły monochromatyczne obrazy, znacznie bardziej tajemnicze od "barwnej" współczesności. Stąd też wyłonił się plan sięgnięcia "kiedyś" po autobiografię "Włóczęgi". Jednak jak to bywa z planami o nieokreślonym terminie, przez lata na wieszaku zwanym "przyszłość" zawieszony pozostawał. Do czasu, gdy z okazji urodzin (nieistotne które to już, ech) domyślna istota, amazonka (Panią Trekingową zwana) z nieprzebytych borów nadciągnęła i tomiszcze piękne dzierżąc w dłoni, rzekła: "Czytaj". Posłuszna rozkazom, przeczytałam.

"Autobiografia" Ch. Chaplin, Wyd. Dolnośląskie
I oto z gąszczu tekstu wyłonił się portret niespodziewany. Małego chłopca u boku brata oraz niezwykłej i nieszczęśliwej matki, w małym skromnym pokoiku miast wcześniejszych wygód sprzed niefortunnych zmian losu. Na tym obrazie i scenki odgrywane w zaciszu domowym przez matkę aktorkę odmalowano, i historię jej choroby umysłowej, i ojca alkoholika przez długi czas właściwie nieznanego. A później szkoły i zakłady dla chłopców, raczej bez entuzjazmu wspominane i pierwsze próby talentu na scenie. Dalej podróże do Ameryki i odkrywanie kinematografii. W końcu kariera, kolejne małżeństwa i światowe życie.

To światowe życie najmniej mi się podobało. Jakieś to puste takie i nudne, po pewnym czasie męczy czytanie o kolejnej imprezie u "kogoś-niezwykle-sławnego". Cóż, gdy Chaplinowi zdawało się odpowiadać. W relacji Ch.Ch. (czyt. "cha-cha") miało jednak swój smaczek: było okazją do poznania sław kina, polityki i literatury. A dzięki temu i czytelnik dostaje ciekawe anegdoty, za co część mózgu odpowiedzialna za plotkowanie, wdzięczną pozostaje.

Prawdziwą niespodzianką było odkrycie filozofa w Chaplinie. I polityka. Jego nieustanna analiza świata, próba samodoskonalenia, samokształcenia, do pewnego stopnia również snobizowanie na intelektualistę, było czymś nieoczekiwanym. Sama koncepcja "włóczęgi" okazuje się być entuzjastycznym pomysłem, a jednak zawiera w sobie pewną przemyślaną koncepcję komizmu jako zaślubin kontrastów: eleganckiego "sira" w meloniku i z laseczką, z kloszardem w stroju niedopasowanym na dwa sposoby — za małym i za dużym jednocześnie. Do tego postać o fizjonomii i niezgrabności błazna miała być jednocześnie melancholikiem, romantykiem. Piękne! Nigdy nie przyszło mi do głowy rozkładać "włóczęgę" na części pierwsze ale muszę stwierdzić, że istotnie, że naprawdę, że zaiste: to działa, to jest zabawne w nietuzinkowy sposób.

Może filmy Chaplina są naiwne, a rzucanie tortem w twarz głupie. Może przemówienie na koniec "Dyktatora" zbyt podniosłe, a "Światła ramp" melodramatyczne. Tak, widzę i tę stronę medalu. Ale gdyby nie było Charliego Chaplina, gdyby nie było jegomościa w meloniku, gdyby Hitler nigdy nie odbijał kuli ziemskiej pupą... no właśnie...

Czy polecam "Autobiografię"? Polecam. Chyba, że ktoś uważa, że ryby i "włóczęga" głosu nie mają i tak ma pozostać po wsze czasy. To dość zrozumiałe stanowisko miłośnika kina niemego. ;)

1 komentarz:

  1. Takiego Charliego Chaplina nie znałam. Bez wątpienia sięgnę po tę autobiografię :)

    OdpowiedzUsuń