Było to roku pańskiego nie pamiętam którego. Nieliczna, jak myślę, grupa zacnej kasty kinomanów, pamięta dokładną datę owego objawienia, jakim było dla nich pierwsze zetknięcie wzroku z nietuzinkową fizjonomią Charliego "Włóczęgi" Chaplina. Ten melonik, laseczka, ubranie gdzieniegdzie przyduże, gdzieniegdzie przymałe i "wąsik, ach ten wąsik"... Pierwsze wrażenia po ujrzeniu tego melancholijnego klauna zdążyły już w pamięci się zatrzeć, jednak wyobrażenie o przeszłości jako fascynującym czarno-białym świecie absurdu, innym wymiarze, z którego wyłonił się współczesny kolorowy świat, pozostało i wciąż podczas oglądania "Brzdąca" powraca. Przynajmniej dla piszącej te słowa. Tak, przyznaję, mam słabość do starych filmów, przedwojennych aktorów, Charliego Chaplina również; to pozostałość z lat dziecięcych, których wyobraźnią zawładnęły monochromatyczne obrazy, znacznie bardziej tajemnicze od "barwnej" współczesności. Stąd też wyłonił się plan sięgnięcia "kiedyś" po autobiografię "Włóczęgi". Jednak jak to bywa z planami o nieokreślonym terminie, przez lata na wieszaku zwanym "przyszłość" zawieszony pozostawał. Do czasu, gdy z okazji urodzin (nieistotne które to już, ech) domyślna istota, amazonka (Panią Trekingową zwana) z nieprzebytych borów nadciągnęła i tomiszcze piękne dzierżąc w dłoni, rzekła: "Czytaj". Posłuszna rozkazom, przeczytałam.
|
"Autobiografia" Ch. Chaplin, Wyd. Dolnośląskie |
I oto z gąszczu tekstu wyłonił się portret niespodziewany. Małego chłopca u boku brata oraz niezwykłej i nieszczęśliwej matki, w małym skromnym pokoiku miast wcześniejszych wygód sprzed niefortunnych zmian losu. Na tym obrazie i scenki odgrywane w zaciszu domowym przez matkę aktorkę odmalowano, i historię jej choroby umysłowej, i ojca alkoholika przez długi czas właściwie nieznanego. A później szkoły i zakłady dla chłopców, raczej bez entuzjazmu wspominane i pierwsze próby talentu na scenie. Dalej podróże do Ameryki i odkrywanie kinematografii. W końcu kariera, kolejne małżeństwa i światowe życie.
To światowe życie najmniej mi się podobało. Jakieś to puste takie i nudne, po pewnym czasie męczy czytanie o kolejnej imprezie u "kogoś-niezwykle-sławnego". Cóż, gdy Chaplinowi zdawało się odpowiadać. W relacji Ch.Ch. (czyt. "cha-cha") miało jednak swój smaczek: było okazją do poznania sław kina, polityki i literatury. A dzięki temu i czytelnik dostaje ciekawe anegdoty, za co część mózgu odpowiedzialna za plotkowanie, wdzięczną pozostaje.
Prawdziwą niespodzianką było odkrycie filozofa w Chaplinie. I polityka. Jego nieustanna analiza świata, próba samodoskonalenia, samokształcenia, do pewnego stopnia również snobizowanie na intelektualistę, było czymś nieoczekiwanym. Sama koncepcja "włóczęgi" okazuje się być entuzjastycznym pomysłem, a jednak zawiera w sobie pewną przemyślaną koncepcję komizmu jako zaślubin kontrastów: eleganckiego "sira" w meloniku i z laseczką, z kloszardem w stroju niedopasowanym na dwa sposoby — za małym i za dużym jednocześnie. Do tego postać o fizjonomii i niezgrabności błazna miała być jednocześnie melancholikiem, romantykiem. Piękne! Nigdy nie przyszło mi do głowy rozkładać "włóczęgę" na części pierwsze ale muszę stwierdzić, że istotnie, że naprawdę, że zaiste: to działa, to jest zabawne w nietuzinkowy sposób.
Może filmy Chaplina są naiwne, a rzucanie tortem w twarz głupie. Może przemówienie na koniec "Dyktatora" zbyt podniosłe, a "Światła ramp" melodramatyczne. Tak, widzę i tę stronę medalu. Ale gdyby nie było Charliego Chaplina, gdyby nie było jegomościa w meloniku, gdyby Hitler nigdy nie odbijał kuli ziemskiej pupą... no właśnie...
Czy polecam "Autobiografię"? Polecam. Chyba, że ktoś uważa, że ryby i "włóczęga" głosu nie mają i tak ma pozostać po wsze czasy. To dość zrozumiałe stanowisko miłośnika kina niemego. ;)
Takiego Charliego Chaplina nie znałam. Bez wątpienia sięgnę po tę autobiografię :)
OdpowiedzUsuń