wtorek, 10 czerwca 2014

"Schulz pod kluczem" Wiesław Budzyński


"Schulz pod kluczem" W. Budzyński, wyd. Świat Książki
„Nie jestem pesymistą, jestem smutny” pisał Fernando Pessoa w „Księdze niepokoju…” Czytając te słowa myślałam o Schulzu. Zupełnie podświadomie wychynął wówczas z mojej pamięci, bo właśnie takie rozmyślania przyniosła wcześniej jego proza. Ile jest Schulza w Schulzu? I ile w nim zwykłego smutku i melancholii, a ile twardego pesymizmu? Podczas lektury jego opowiadań — skupionych na szczególe, mistycznych, gęstych, pełnych osobistego niepokoju — utrwalił się we mnie obraz Schulza pesymisty, wnikliwego obserwatora świata w mikro- i makroobiektywie, żyjącego nieco „na zewnątrz” rzeczywistości, choć głęboko i neurotycznie ją przeżywającego. Z książki Wiesława Budzyńskiego wynika, że pomyliłam się w jednym punkcie — gdy płynność schulzowskiej prozy wzięłam za przejaw zewnętrznego gorsetu  hardości i stoicyzmu, kryjącego wewnątrz całą kruchość i niepokoje. Tymczasem na zewnątrz Schulz jawił się ludzkości drobnym, skulonym w sobie ptakiem, przemykającym pod murami — cichym, niepokojącym, rozpaczliwym. Wnikliwe obserwacje świata natomiast prowadził drobiazgowo i skrupulatnie — ale z ukrycia. Takiego Schulza wyłuskał Budzyński ze wspomnień znajomych drohobyckiego nauczyciela rysunku, z listów i informacji czerpanych bogato od Jerzego Ficowskiego.

To właśnie Jerzy Ficowski jest wielkim bohaterem drugiego planu tej opowieści — przewija się przez kolejne rozdziały jako niezłomny badacz i poszukiwacz wszelkich przejawów schulzowskiego istnienia. Bo okazuje się, że o Brunonie Schulzu zapomnieć jest łatwo. Na tyle łatwo, że nawet mityczny już Drohobycz nie pamięta, nie czyta, nie chce przyznawać się do swojego wieszcza. Gdyby nie Ficowski, wygrzebujący Schulza z zakamarków szuflad, piwnic, pamięci ludzkiej, niewiele śladów by po pisarzu zostało.

Twórczość drohobyckiego nauczyciela to nie tylko literatura, ale również rysunki. Tych jest w książce pokaźna reprezentacja. Autoportrety, portrety uczniów, znajomych, kobiet, to mała galeria, którą Budzyński wspiera opowieściami o relacjach Schulza z bohaterami tejże. A związki pisarza z ludźmi bywały dość nietypowe. Autor skrupulatnie zbadał ten temat. Przez większość Brunon uważany był za obłąkanego, śmiesznego czy niepokojącego. Poznawali się na nim nieliczni. Były przecież i kobiety. Właściwie głównie kobiety. Nie tylko matka i siostra, ale też przyjaciółki i ta jedyna oficjalna narzeczona — Jadwiga Szaniawska. Piękna, władcza, wyniosła — takie właśnie kobiety z masochistycznym uwielbieniem wybierał Schulz. W swoim całym wycofaniu i brakach powierzchowności, potrafił wzbudzić niemałe zainteresowanie płci przeciwnej. Była przecież Zofia Nałkowska, były korespondencyjne przyjaciółki — bo i listy pisał Brunon podobno piękne. Budzyński odkrywa wielorakie relacje pisarza z kobietami, czym — mnie przynajmniej — ogromnie zaskakuje.

W świetle niniejszej książki bogaty świat Schulza zadziwia jeszcze bardziej. To niezwykłe, że jego twórca zamykał się w murach jednego miasta, fobicznie się go trzymał. Nieliczne podróże naprężały wrażliwą smycz, na której w jakiś mistyczny sposób trzymał go Drohobycz. Trudno byłoby mu opuścić miasto na stałe, jeśli to w ogóle możliwe.

Autor „Schulza pod kluczem” te wszystkie wnioski i pytania wysnuwa na podstawie poszlak. Pyta, czy pisarz zdecydował się na ucieczkę obmyśloną przez Zofię Nałkowską. Wskazuje na fakty potwierdzające taką hipotezę, nie daje jednak pewności. Budzyński zdaje się mówić, iż o Schulzu trudno w wielu kwestiach stwierdzić coś „na pewno”. Niemniej z uzbieranych okruchów zbudował wiarygodny obraz zagubionego artysty. Reszty dopełniły niesamowite rysunki Brunona, bardzo wymowne — autoportret we fragmentach.

Książkę polecam właściwie każdemu. Napisana jest pięknym i żywym językiem, zatem nie przytłacza faktograficzną lawiną. Przybliża natomiast w ciekawy — czasem anegdotyczny — sposób dziwnego, nieprawdopodobnego człowieka-krasnoluda, człowieka-olbrzyma — pisarza uważnie obserwującego świat przez ciemnoszare okulary. Do końca nie rozstrzyga jednak, czy te okulary barwił smutek, czy pesymizm. Niczego właściwie nie rozstrzyga — i tak chyba z Schulzem powinno być.