"Schulz pod kluczem" W. Budzyński, wyd. Świat Książki |
„Nie jestem pesymistą, jestem smutny” pisał Fernando Pessoa
w „Księdze niepokoju…” Czytając te słowa myślałam o Schulzu. Zupełnie
podświadomie wychynął wówczas z mojej pamięci, bo właśnie takie rozmyślania
przyniosła wcześniej jego proza. Ile jest Schulza w Schulzu? I ile w nim
zwykłego smutku i melancholii, a ile twardego pesymizmu? Podczas lektury jego
opowiadań — skupionych na szczególe, mistycznych, gęstych, pełnych osobistego
niepokoju — utrwalił się we mnie obraz Schulza pesymisty, wnikliwego obserwatora
świata w mikro- i makroobiektywie, żyjącego nieco „na zewnątrz” rzeczywistości,
choć głęboko i neurotycznie ją przeżywającego. Z książki Wiesława Budzyńskiego
wynika, że pomyliłam się w jednym punkcie — gdy płynność schulzowskiej prozy
wzięłam za przejaw zewnętrznego gorsetu
hardości i stoicyzmu, kryjącego wewnątrz całą kruchość i niepokoje.
Tymczasem na zewnątrz Schulz jawił się ludzkości drobnym, skulonym w sobie
ptakiem, przemykającym pod murami — cichym, niepokojącym, rozpaczliwym.
Wnikliwe obserwacje świata natomiast prowadził drobiazgowo i skrupulatnie — ale
z ukrycia. Takiego Schulza wyłuskał Budzyński ze wspomnień znajomych
drohobyckiego nauczyciela rysunku, z listów i informacji czerpanych bogato od
Jerzego Ficowskiego.
To właśnie Jerzy Ficowski jest wielkim bohaterem drugiego
planu tej opowieści — przewija się przez kolejne rozdziały jako niezłomny
badacz i poszukiwacz wszelkich przejawów schulzowskiego istnienia. Bo okazuje
się, że o Brunonie Schulzu zapomnieć jest łatwo. Na tyle łatwo, że nawet
mityczny już Drohobycz nie pamięta, nie czyta, nie chce przyznawać się do
swojego wieszcza. Gdyby nie Ficowski, wygrzebujący Schulza z zakamarków
szuflad, piwnic, pamięci ludzkiej, niewiele śladów by po pisarzu zostało.
Twórczość drohobyckiego nauczyciela to nie tylko literatura,
ale również rysunki. Tych jest w książce pokaźna reprezentacja. Autoportrety,
portrety uczniów, znajomych, kobiet, to mała galeria, którą Budzyński wspiera
opowieściami o relacjach Schulza z bohaterami tejże. A związki pisarza z ludźmi
bywały dość nietypowe. Autor skrupulatnie zbadał ten temat. Przez większość
Brunon uważany był za obłąkanego, śmiesznego czy niepokojącego. Poznawali się
na nim nieliczni. Były przecież i kobiety. Właściwie głównie kobiety. Nie tylko
matka i siostra, ale też przyjaciółki i ta jedyna oficjalna narzeczona — Jadwiga
Szaniawska. Piękna, władcza, wyniosła — takie właśnie kobiety z masochistycznym
uwielbieniem wybierał Schulz. W swoim całym wycofaniu i brakach
powierzchowności, potrafił wzbudzić niemałe zainteresowanie płci przeciwnej.
Była przecież Zofia Nałkowska, były korespondencyjne przyjaciółki — bo i listy
pisał Brunon podobno piękne. Budzyński odkrywa wielorakie relacje pisarza z
kobietami, czym — mnie przynajmniej — ogromnie zaskakuje.
W świetle niniejszej książki bogaty świat Schulza zadziwia
jeszcze bardziej. To niezwykłe, że jego twórca zamykał się w murach jednego
miasta, fobicznie się go trzymał. Nieliczne podróże naprężały wrażliwą smycz,
na której w jakiś mistyczny sposób trzymał go Drohobycz. Trudno byłoby mu opuścić
miasto na stałe, jeśli to w ogóle możliwe.
Autor „Schulza pod kluczem” te wszystkie wnioski i pytania
wysnuwa na podstawie poszlak. Pyta, czy pisarz zdecydował się na ucieczkę
obmyśloną przez Zofię Nałkowską. Wskazuje na fakty potwierdzające taką
hipotezę, nie daje jednak pewności. Budzyński zdaje się mówić, iż o Schulzu
trudno w wielu kwestiach stwierdzić coś „na pewno”. Niemniej z uzbieranych
okruchów zbudował wiarygodny obraz zagubionego artysty. Reszty dopełniły
niesamowite rysunki Brunona, bardzo wymowne — autoportret we fragmentach.
Książkę polecam właściwie każdemu. Napisana jest pięknym i
żywym językiem, zatem nie przytłacza faktograficzną lawiną. Przybliża natomiast
w ciekawy — czasem anegdotyczny — sposób dziwnego, nieprawdopodobnego człowieka-krasnoluda,
człowieka-olbrzyma — pisarza uważnie obserwującego świat przez ciemnoszare
okulary. Do końca nie rozstrzyga jednak, czy te okulary barwił smutek, czy
pesymizm. Niczego właściwie nie rozstrzyga — i tak chyba z Schulzem powinno
być.